Odespalismy dziś jetlag’a i wstaliśmy ciut przed południem. Wyszliśmy około pierwszej w kierunku mauzoleum Ho Chi Minha, które w poniedziałki i środy jest zamknięte. Los nie dał nam obejrzeć zabalsamowanych zwłok, odświeżanych co roku w Moskwie (balsamiści Lenina są najlepsi w dzisiejszych czasach). Niespiesznie przemierzaliśmy gąszcz uliczek między jeziorami w poszukiwaniu lokalu gdzie moglibyśmy zjeść śniadanie. Chcieliśmy wygodnie usiąść i nie przepłacić, a to poważna kombinacja kryteriów w Hanoi. Szczególnie wygodne sniadanie jest nieoczywiste – większość punktów gastronomicznych to po prostu stragany na ulicy, oferują szaszłyki, różne bułki i inne rzeczy, które trudniej określić. Widzieliśmy dziś nawet jednego kebaba [!]. Wyobrażacie sobie kupowanie kebaba od Wietnamczyka? Nie skusiliśmy się.
Po śniadaniu o 16, w miejscu które w porównaniu do ulicznej konkurencji wyglądało na sterylnie spotkaliśmy się z chłopakami z Nałęczowa [bomoge.com – affiliate link]. Nasi koledzy wyruszyli ponad miesiąc temu, koleją transsyberyjską zajechali aż po Chiny, teraz intensywnie relaksują się w Hanoi, a święta planują spędzić na Australijskiej plaży. Ależ mi się marzy…
Chłopaki przyciągają do siebie niesamowite historie – padła dziś nawet oferta sprzedaży dziecka od przypadkowej kobiety w parku. Za jakieś 27 zł. A może był to tylko wisielczy humor mamy? (z którą nota bene doskonale się bawiliśmy wcześniej grając w piłkę, a ona sama biegała z Natalią na barana).
Na zakończenie dnia potwierdziła się przewrotna zasada, że najlepsze jedzenie jest w najobskurniejszych miejscach najsmaczniejsze – kolację zjedliśmy w prowizorycznej knajpie z plastikowymi siedzeniami na których nie mieści się tyłek a kolana trzyma się pod wargami. To najpopularniejszy typ siedziska w mieście. jedzenie było doskonale, niestety o 23 policja zamknęła lokal. Absolutnie nie siła, po prostu przejeżdżali w swojej komicznej ciężarówce po ulicy i znacząco kiwali głowami, a Wietnamczycy zaczęli pospiesznie gasić światła i zwijać swoje plastiki z ulicy.
Jutro spędzimy upojną noc w autobusie z Hanoi do Luang Prabang w Laosie – jedyne 13 godzin! Ale bardzo nas to cieszy, bo internet zawzięcie wmawiał nam że podróż na tej trasie trwa minimum 35 godzin 🙂 Pan w recepcji twierdzi że jest nowa autostrada, nie trzeba na granicy się przesiadać w inny autobus. Miejmy nadzieję że to prawda i nie wywiozą przypadkiem naszych cennych nerek i innych fajnych narządów jakie mamy do tajskich klinik.
te żarty o narządach to jakoś mało śmieszne:)
motocykl z pełnowymiarowymi drzwiami prawie tak dobry, jak Natalia wyjadająca pałeczkami … coś?! białko przypełzło?
Wciąż w podróży, czy internetu brakuje?
Niech będzie pisane!
jak ja wam starszliwie pozytywnie zazdroszczę !! :))
kebeb u wietnamczyka – brałbym 😉