Wylądowaliśmy o brzasku. Wietnam zaskoczył nas przede wszystkim… miłym chłodem. Brak hipnotycznej parówy to niby nie chłód, ale nie spodziewaliśmy się, że uda nam się przejść z lotniska do taksówki nie pocąc się do cna. A jednak. Później udało nam się dojechać szczęśliwie do hotelu, co do czego mieliśmy niemałe obawy, ponieważ kierowca muskał na szosie nie tylko dziesiątki motorków które mijaliśmy, ale też kilka koni i autobusów, z którymi zdecydowanie przegrywaliśmy jeżeli chodzi o masę. W trasie z lotniska najbardziej rzuca się w oczy mrowie motocykli i zaskakująca architektura. Budynki, wyłączając nieliczne wieżowce to zazwyczaj konstrukcje do sześciu pięter, szerokości około 3 metrów, długości do 20 metrów. Boczne ściany albo okien nie mają, albo mają trzy lufciki na krzyż, przez co wyglądają jakby czekały na dobudowanie sąsiadów, tylko ich zazwyczaj wcale nie widać. W mieście jest już dm na domu, w każdej konfiguracji kształtu, koloru, stylu i ilości grzyba na ścianach.
Cały dzień spędziliśmy drepcząc od kawiarni do knajpy w gąszczu uliczek starej dzielnicy (Old Quarter). Kawa w wietnamskim wydaniu jest kapitalna – bardzo mocna, a jednocześnie łechce podniebienie słodyczą zagęszczonego mleka. jedliśmy dziś dwa razy pho, zupę z mięsem, makaronem ryżowym, trawą cytrynową i innymi dodatkami. Smakowało, jak najbardziej, ale oboje mieliśmy dziwne wrażenie że wietnamskie knajpy w warszawskich pawilonach i na Chmielnej serwują lepsze 😀
Nasze spostrzeżenia;
– bardzo dużo sprzedawców balonów na ulicach, ale nie widzieliśmy żadnego użytkownika balona. Podejrzane.
– bardzo mało sklepów spożywczych, żadnych sieciówek. oczywiście parter każdego budynku to jakiś sklep, ale zazwyczaj z bardzo wąską specjalizacją, najbardziej ekstremalny przypadek jaki widzieliśmy to sklep li tylko z frytkownicami
– przechodzenie ulicy metodą “na Mojżesza” jest najskuteczniejsze – motory rozstępują się niczym Morze Czerwone, jeżeli idzie się odpowiednio wolno i stanowczo
– Wietnamczycy lubią strzyc włosy – wnioskujemy po liczbie salonów fryzjerskich.
– do założenia knajpy wystarczą dwa plastikowe taborety i cokolwiek do jedzenia
– w najobskurniejszej nawet knajpie ludzie pochłonięci są swoimi galaksy ejsami i makami
– Hanoi nie jest najbardziej porywającym miastem na świecie, a handlowcy na nocnym bazarze sprzedają głównie dmuchane młotki – zabawki i kondomiki na telefony w wymyślnych kształtach.
– warto wpaść na drinka do kawiarni na 19 piętrze – ceny powalają, ale w godzinach 17-20 są “Radosne Godziny” i piwko można wypić w cenie polskiej barowej, natomiast widoki dają zupełnie inne spojrzenie na miasto.
Jutro pójdziemy chyba zobaczyć zabalsamowanego nieboszczyka, a przynajmniej jego kwaterę. I ogród botaniczny. I chłopaków z bomoge.com. Bo możemy 😉
Wow! Jest blog, mam nawet na iPhonie, przeczytalem :). Zdjecia z Twojego aparatu?
Wow! Jest, przeczytalem, mam nawet na iPhonie :). Zdjecia z Twojego aparatu?
Ja tez przeczytałam (małgosia @W) i jeszcze będę (czytała oczywiście) i zazdraszczała przygody,!,,, buziaki dzi.eciaki! Tak mi się nawet rymnęło.
Miło nam 🙂 ale nie ma co zazdrościć, trzeba jechać!
!
A mnie udało się odzyskać hasło do wordpressa! I oto jestem. Bez komentarza, ale powtórzę co pan TT “w naszym kręgu”:
“Pocztówki powalają . Super jest zakład fryzjerski”
To dzis nowe salony! Specjalnie dla Ciebie!
Pocztówki powalają . Super jest zakład fryzjerski
zdjęcia z aparatu Natalii
no mam nadzieję, że wreszcie udało mi się tu zalogować (ja jako akolita gooooog, tylko tam poruszam się sprawnie).
A żebyście nie musieli zaglądać do każdej poczty, tu przekazuję od pana TT:
Pocztówki powalają . Super jest zakład fryzjerski
i od pani MM:
relacja super, zdięcia super, czekam na ciąg dalszy…
Niesamowite miejsca… miło mi, że mogę dzięki Wam poczuć się jakbym trochę tam była. Wybrałam nawet ulubione zdjęcie, a ono wybrało mnie, bo widnieje tam napis RUA XE 😉 Co to znaczy?
Całuję :*